Bałkański Kocioł 2013
Cel na następny rok to Bałkany.
Nauczeni doświadczeniami staramy się tak ułożyć trasę, aby zwiedzić jak najwięcej, ale bez napinki mieć czas na odpoczynek i powłóczenie się po bałkańskich trasach. Atrakcji jest sporo, wszystkich nie objedziemy, wybieramy żelazne punkty programu.
Podczas wyprawy zaliczamy: Słowację, Węgry, Serbie, Bośnię i Hercegowinę, Czarnogórę, Kosowo, Albanię i Chorwację.
9 dni i 4000km.
trasa
Tym razem ruszamy w dwie maszyny:
Wojtek - BMWR1150GS (Krowa)
Paweł - SUZUKI GSF600S (Bandit)
Dzień I
Busko - Szeged (Węgry) 680 km
Planujemy wyjazd w sobotę 3 sierpnia. Niestety w sobotę biemdablju Wojtka jest cały rozebrany i przygotowywany na wyjazd. Umawiamy się więc na niedziele z samego rana.
Bandit już czeka zapakowany
Z samego rana robi się grubo po 10. Ale wreszcie udaje się opuścić dom. Granicę przekraczamy w Piwnicznej. Zatrzymujemy się tuż za granicą na obiad.
Po sutym słowackim obiedzie ruszamy dalej. Wojtek jedzie pierwszy, a ja zauważam brak jednego kanistra z zapasową benzyną, który był przytroczony do bocznego kufra. Wracamy więc na ostatnią stację oraz przydrożny bar gdzie jedliśmy obiad. Niestety zguba nie została znaleziona. Ruszamy więc dalej, mając nadzieje, że dolewka nie będzie potrzebna. W wyniku opisanych opóźnień do Szeged docieramy już po zmroku. Bezbłędnie znajdujemy camping w samym centrum miasta, nad rzeką. Szybko rozbijamy obóz i idziemy w miasto. Czujemy, że podróż w końcu się zaczęła.
Dzień II
Szeged - Sarajewo ok. 520 km
Śniadamy na trawie
Ostatnia nieudana próba naprawy bezprzewodowej komunikacji i w drogę
Serbia mija szybko, traktujemy ten kraj jako tranzyt.
Im bliżej Sarajewa tym piękniej, asfalt równy, zaczynają się góry, po prostu pięknie.Jedyne co przeszkadza to niesamowity upał. Chłodzimy się w przydrożnej rzece.
Wjazd do Sarajewa po prostu nas miażdży. Już wiemy dlaczego tu jesteśmy. Samo miasto genialnie położone między górami, wraz ze swoimi wieloma cmentarzami i historią tworzy niesamowitą atmosferę.
Zeby nie było tak pięknie, pod spisanym z internetu adresem campingu, nie ma nic, co by go przypominało. Spotkani lokalesi nic nie wiedzą i powoli się ściemnia, co nie pomoże w poszukiwaniach. Podjeżdżamy zatankować i tam uzyskujemy informację, że owszem jest camping ale po drugiej stronie miasta. Zatem ruszamy. Na miejscu spotykamy naszych więc rozbijamy się obok i wybieramy się do miasta.
Z campingu do centrum jedzie się około 25 minut tramwajem.
Wieczorne zwiedzanie kończy się grubo po północy, nie wzięliśmy jednak poprawki, że o tej porze tramwaje już nie kursują, a taksówek nie widać. Nic to ruszamy na piechotę przez miasto próbując zlokalizować jakiś pojazd. W końcu udaje nam się zatrzymać taxi i spokojnie docieramy do obozu.
Dzień III Sarajewo - Zabljak ok 180 km
Rano szybko się zwijamy, miasto tak nas zauroczyło, że postanawiamy jeszcze za dnia pozwiedzać.
Pomnik Dzieci Sarajewa upamiętniający ofiary niedawnej wojny.
Przed odjazdem chcemy jeszcze wbić się na jedno z okolicznych wzgórz, aby móc zobaczyć miasto z góry
Ruszamy w stronę Czarnogóry
most graniczny
Skrzyżowanie w tunelu
a potem Durmitor Park Narodowy w Czarnogórze, jest jeszcze piekniej
Dzień IV Zabljak - Bajram Curri (Albania) ok 370 km
Rano zastanawiamy się, którędy przekroczymy granicę z Kosowem. Pytamy właściciela campingu o drogę. Ten kiedy dowiaduje się, że jesteśmy Polakami, częstuje Słowian kawą. Pytanie o Kosowo było nie na miejscu, widać było wyraźne zdenerwowanie, lepiej w tamtych rejonach nie zaczynać tematu o sąsiadach. Dowiedzieliśmy się tylko, że w Kosowie nic nie ma, że ukradną nam tam maszyny i "zarezają". Tak optymistycznie nastawieni ruszamy w kierunku Kosowa, ale najpierw zwiedzamy most na rzece Tara.
Wojtek próbuje nawet zjazdu na linie
A z krzaków wychodzą policjanci, informując nas, że siły rozjemcze zamknęły tą granicę i nie przejedziemy. Pozwalają sobie strzelić fotkę tylko po zapewnieniu z naszej strony, że nie umieścimy jej na fejsie
Zawracamy i jedziemy na następne przejście.Granice przekraczamy w Rożaje i wjeżdżamy do Kosowa.
To dosyć dziwny kraj. Mimo tego, że przejeżdżamy tam tylko 70 km, zajmuje nam to grubo ponad 2 godziny. Ruch jest bardzo duży, jeden wielki korek. Mijamy patrole sił rozjemczych. Znudzeni dużym ruchem próbujemy przejechać bokiem korek. Wojtek jedzie pierwszy pasem zieleni koło drogi i w pewnym momencie całe przednie koło chowa się w dziurze i mamy drugą glebę.
Szybko znajdują się uprzejmi ludzie, którzy pomagają podnieść "krowę" i już ostrożniej ruszamy do Albanii
Wreszcie jest:
Okolica hotelu nie jest za ciekawa dlatego wszystkie kufry z motków lądują w pokoju.
Pakujemy się rano i ruszamy do niedalekiej doliny Valbone
Dzień V Bajram Curri - Ulcinj ok.260 km.
Z Bajram Curri jedziemy w stronę doliny Valbone
Dojazd do doliny to typowa szutrówka, którą bandit nie najlepiej znosi, ale daje radę. Po kilkunastu kilometrach pojawia się nowiutki, prosty asflat, który kończy się ślepo w dolinie
Góry Przeklęte
Wracamy tą samą drogą i kierujemy się w końcu w stronę morza
W końcu docieramy do fantastycznego campingu w Czarnogórskim Ulcinj położonego nad samym morzem
Odbywają się zaślubiny z morzem
Dzień kończymy zasłużonym piwkiem
Dzień VI Ulcjni - Dubrownik około 220km
To był pierwszy dzień, kiedy będziemy już powoli zbliżać się do domu.
Kierujemy się w stronę Parku Narodowego Lovcen.
Zwiedzamy mauzoleum na górze i zjeżdżamy serpentynami nad zatokę Kotorską
Objeżdżamy zatokę kierując się w stronę Dubrownika. Mimo stosunkowo niewielkich dziennych przebiegów, są to kilometry nakręcone po górach, temperatura też nie pomaga, jest grubo ponad 35 stopni. W godzinach popołudniowych na termometrze jest 38,5 stopnia. Wtedy pochodzi do trzeciej i ostatniej gleby na tym wyjeździe. Jadę przodem i mam przed sobą jeden samochód, wjeżdżamy na teren zabudowany więc prędkość nie jest duża. Kierowca przede mną w ostatniej chwili postanawia zatrzymać się na pasach i przepuścić przechodnia. Ja reaguje z pewnym opóźnieniem i mimo wciśniętych hebli zbliżam się niebezpiecznie do stojącego auta. W ostatniej chwili już wiem, że się nie wyrobie a z przeciwka jedzie samochód. Kładę moto przy minimalnej prędkości. Kierowca samochodu nie zważając na nic po prostu odjeżdża. Na szczęście nic się nie stało. Straty to tylko kierunek. Zbieramy się i ruszamy dalej.
Docieramy do Dubrownika
W planie było zwiedzanie miasta i nocleg na campingu za miastem. Ale jest dosyć późno, jedziemy do centrum, gdzie przy szukaniu noclegu ratujemy się spektakularną ucieczkę z podziemnego parkingu, gdy dowiedzieliśmy się ile kosztuje godzina postoju.Decydujemy się na nocleg w Dubrowniku. Znajdujemy camping, gdzie spotykamy parę motonitów z Polski, z którymi zwiedzamy miasto
Na campingu grupka Niemców na MZ-etkach !!
Dzień VII Dubrownik - Makarska ok. 230km
Rano po spakowaniu lecimy na plażę, która mieści się tuż za rogiem.
Żegnamy się z ekipą Mandaryna i kierujemy się w stronę Mostaru, gdzie mieści się jedna z wizytówek Bałkan. Most dzielący miasto na dwie części chrześcijańską i islamską. Zburzony przez Chorwatów podczas wojny bałkańskiej. Odbudowany w 2004 roku.
Bardzo duży upał oraz niesamowita ilość ludzi w Mostarze zmusza nas do ucieczki z miasta.
Po drodze podjeżdżamy do Medjugorie, Wojtek strzela sobie słit focie
Kierujemy się do Makarskiej gdzie poszukujemy noclegu. Znajdujemy nabity do granic możliwości camping, a tam zostajemy upchnięci na ostatniej wolnej parceli
Wieczorem trafiamy na festyn rybacki
W planie był jeszcze wjazd na górę Sv. Jure ale musieliśmy zweryfikować plany, ponieważ pozostały nam dwa dni na powrót do domu. Rano więc kierujemy się w stronę domu.
Dzień VIII Makarska - Siofok 700km
Nudna autostrada przez większość dnia. Parę razy po drodze zaliczamy kimę na przydrożnych parkingach i późnym popołudniem docieramy do Siofoku nad Balatonem
Jesteśmy potwornie zmęczeni, ale przecież musimy uzupełnić płyny, idziemy do centrum. Siofok to jedna wielka imprezownia(głównie dla młodych Niemców). Z wyjścia na dwa piwka robi się więc impreza i powrót na camping jest późno w nocy
Dzień IX Siofok - Busko ok. 666km :)
Poranek bardzo ciężki, niewyspani szybko się pakujemy ponieważ wtórują nam grzmoty burzy gdzieś niedaleko. Nudna droga przez cały dzień, jedyny przystanek to Eger (mekka Buszmena), nie urzeka nas. Kupujemy tylko tyle wina ile zmieściliśmy na motki. Pod dom docieramy już przed wieczorem. Jak widać poniżej nie tryskamy energią, ale jesteśmy szczęśliwi, że wszystko się udało.
c.d.n.