.post img {max-width:1200px !important}

Bałkański Kocioł part II



Bałkański Kocioł 2014 part II

W tym roku miał być Stambuł, uznaliśmy jednak, że 9 dni ta mało na taką trasę.
Drugi więc raz kierujemy się na południe.  Tym razem chcemy skupić się na Albanii oraz Macedonii.
Tak wygląda zarys trasy:

 Przejechane 4350 km.
- Bandit GSF600S
- BMW 1150GS
- Kawasaki ZR7S

Dzień I
Busko - Duga Resa 920km.

Nudny przejazd przez Wielką Łąkę czyli Węgry, urozmaicony zmianą trasy, zamiast przez Koszyce jedziemy przez Zvoleń co na pewno nie skróciło nam drogi. Cel na dziś to ponad 900km. Na miejsce campingu docieramy w zupełnej ciemności. Miejscówka nad rzeką jest bardzo przyjemna. Na miejscu knajpa, gdzie można smacznie zjeść.




Rano pojawiają się pierwsze niedomagania. Kawasaki rzuciło palenie. Odpalamy na pych i lecimy dalej.

Dzień II
Duga Resa - okolice Makarskiej 520km
Dzisiaj w planie Park Narodowy Biokovo - wjazd na górę Sv. Jure oraz nocleg w Dubrowniku.
Po drodze przystanek w Makarskiej




Dość długo zajęło nam szukanie wjazdu do Parku Biokovo, mimo tego, że byłem już tam kilka lat wcześniej puszką nie mogłem znaleźć zjazdu z Magistrali. Sama jazda magistralą była by motocyklowym rajem gdyby nie okres wakacyjny, ale o tym później. Wreszcie jest wjazd:

Przy bamie wjazdowej dowiadujemy się, że płatność tylko w kunach, których nie mamy!. Odbywa się szukanie bankomatu a już jest późne popołudnie. Niestety nie dojedziemy dziś do Dubrownika, ale Biokova nie odpuszczamy już to zrobiliśmy rok temu :).

 Ale nie ma tego złego... winkielki oraz zachód słońca rekompensuje opóźnienie





 W końcu jest szczyt 1762 m. n.p.m. Sv Jure drugi co do wielkości szczyt w Chorwacji.
 Pod koniec zjazdu pojawiły się pierwsze oznaki zmęczenia "materiału".
Zjeżdżamy po ciemku zmęczeni ale szczęśliwi z planem znalezienia blisko campingu. To zadanie do łatwych nie należy, po odwiedzeniu kilku miejsc trafiamy na nie najgorszą miejscówkę nad samym morzem.
Dzień III Makarska - Ulcinj 380 km Dziś w planie kawa w Dubrowniku, zatoka Kotorska i nocleg w Ulcinj przy granicy Albańskiej.
W  Dubrowniku nie zabawiamy długo, kurtuazyjna kawka, krótki spacer, tylko na tyle nas stać w tym upale.


Sama magistrala adriatycka to kręta droga z dobrą nawierzchnią. Z jednej strony mamy wysokie góry, z drugiej morze usiane wysepkami. Po prostu super, ale na pewno nie w sierpniu. Cały czas przeciskamy się przez mega korki, takie miasta jak Budva to dramat. Tego dnia robimy tylko niecałe 400km a i tak na camping przyjeżdżamy o zmroku, co zresztą stało się nową świecką tradycją. Miłym przerywnikiem tego dnia jest prom przy Zatoce Kotorskiej (do którego musieliśmy i tak odczekać w korkach i wyniku zamieszania nie płacimy za bilety). Samą zatokę zdecydowaliśmy się pominąć ponieważ zrobiliśmy ją rok temu.
 Na campingu Safari Beach znanym nam z poprzedniego roku meldujemy się o zmroku. Wesoły Szwajcar pożycza nam żarówkę oraz elektryczność a my standardowo obóz, kąpiel, browar i spać.
Nie wszyscy się wyspali tej nocy - szczególnie na plaży
 Niektórzy robią mały serwis
 Są też tacy, którzy zażywają kąpieli
Dzień IV Ulcinj (Czarnogóra) - Ohrid (Macedonia) ok. 300km W końcu wjeżdżamy do Albanii i kierujemy się przez góry w kierunku Macedonii
 Obiad jemy w Burrel małym mieście pośród gór. W barze dla lokalesów: 3x obiady, 3x fanty 1x piwo = 20 zł :) raj na ziemi
Dojeżdżamy do jeziora Ohrydzkiego w Macedonii. Kluczymy chwilę szukając noclegu i trafiamy na duży fajny camping Gradiste.
Dzień V Ohryd - Albania- Ohryd ok. 300km Poznany na campingu Macedończyk poleca nam niedaleko park Narodowy Galicica, z fajną trasą po górach i widokiem na całe jezioro.
 Widoki zapierają dech w piersiach. Zauroczony tymi widokami, na jednym z punktów widokowych zostawiam aparat i zjeżdżam na dół. Przy granicy albańsko-macedońskiej zauważam brak. Wracam sam z nikłą nadzieją na szczęśliwy koniec tej historii. Wjeżdżam na górę i okazuje się, że aparatu nie ma, ale jest kartka z informacją o aparacie i podpisem "ekipa z Polski". Jestem uratowany, ale podany telefon milczy. Jedziemy więc dalej w stronę Tirany. Wybieramy drogę przez góry a dokładnie przez Gramsh. Zaraz kończy nam się asfalt i zaczyna przygoda.
Zatrzymuję nas kierowca ciężarówki tłumacząc, że droga jest nieprzejezdna, my jednak musimy to sprawdzić. Niestety po niedługim czasie zostajemy zawróceni przez ekipę, która usuwa lawinę kamienną z drogi. Musimy wracać, straciliśmy dużo czasu i chyba już nie zdążymy do Tirany. W międzyczasie odzywa się " ekipa z Polski" z moim aparatem. Okazuje się, że stacjonują w Ohrydzie. Krótka narada i postanawiamy spędzić jeszcze jedną noc nad tym pięknym jeziorem. Wracamy więc do Macedonii, ale przez góry a dokładnie przez Park Galicica.
 Do ekipy dojeżdżamy już po zmroku. Ekipa okazała się bardzo miłą paczką przyjaciół, którzy zwiedzają Bałkany na dwóch Caponordach
Okazuje się, że w domu jest jeszcze jeden wolny pokój. Zmęczeni po całodziennej walce w górach nie myślimy długo. Integrujemy się z nowo poznanymi motocyklistami i tej nocy śpimy na łóżkach. 


 
Dzień VI 
Ohryd - Shkoder (Albania) ok. 250km
Dzisiejszy cel to podnóże gór Przeklętych, a dokładnie jezioro Shkoderskie.
Drogę do Tirany wybieramy przez góry:
Sama Tirana nas nie powaliła, zwykłe europejskie miasto. Spodziewaliśmy się chyba czegoś wyjątkowego, objechaliśmy "rynek" schłodziliśmy się w klimatyzowanej restauracji i pojechaliśmy dalej.
Dzisiaj dojeżdżamy na camping jeszcze przed zmrokiem, wyjątek potwierdzający regułę. Camping świetnie położony nad cieplutkim jeziorem Shkoderskim a z drugiej strony mamy widok na Góry Przeklęte.
Wieczorem wspaniały zachód komplementujemy nad butelczyną albańskiego wina i przygotowujemy się na jutrzejszy atak na albańskie szutry.
Nocleg pod gołym niebem (nie pierwszy podczas tego wyjazdu) w tak niezwykłym miejscu z tłem w postaci albańskiej muzyki dobiegającej z wioski obok to naprawdę niezapomniane przeżycie.
Dzień VII
Shkoder - Sarajewo ok. 400km.
Dziś przed nami trasa SH20 - w większości szutrowa droga biegnąca do Gusinje w Czarnogórze. To około 70km przejechanie, których zajmuje nam 5h i 30min.
 Widać, że Albania jest asfaltowana na potęgę, prace trwają na długim kawałku
 Zaczęły się pierwsze gleby.
 Im dalej tym droga bardziej wymagająca dla naszych szosowych maszyn. Kawasaki Buszmena dodatkowo znowu nie odpala, więc jako że wspinamy się pod górę, to musimy zawrócić maszynę na dość wąskiej drodze i odpalać na pych na luźnych kamieniach, a po odpaleniu jakoś zawrócić. Jest to dosyć karkołomne zadanie. Dodatkowo na jednej z serpentyn spotykamy się z naprzeciwka jadącym Albańczykiem w aucie 4x4. Mimo chęci nie mamy gdzie zjechać aby się minąć. Albańczyk jest bardzo nerwowy, atmosfera gęstnieje. W końcu przytulamy się do ściany i przechylamy motocykle i mijamy się na zapałkę.
Krótki film z SH20






W końcu udaje nam się dojechać do asfaltu oraz do granicy. Zmęczeni ale szczęśliwi wieczorem dojeżdżamy do Sarajewa na znajomy camping, gdzie przy wjeździe zaliczamy ostatnią glebę tej wyprawy. Kawasaki upada nieszczęśliwie na krawężnik niszcząc żeberka na silniku to na pewno efekt zmęczenia i całodziennej jazdy. Rano budzi nas Muzein wzywający na modlitwę.
 Oględziny BMW wykazały, że podczas gleby na SH20 gmol wbija się w silnik w skutek czego już do samego domu GS puszcza olej. W drodze powrotnej okazuje się jeszcze że to nie wszystkie następstwa tej gleby. Na autostradzie przez przypadek stwierdzamy, że kufer boczny trzyma się na jednej śrubce. Przy naprawie rozcinam sobie czoło o wielkie kufry GS-a.
Przedpołudniowe zwiedzanie Sarajewa
 Nie obyło się bez wizyty na najlepszym burku w mieście
Zaczyna być gorąco:
 



Koło południa zbieramy się niestety i kierujemy w stronę domu. Ostatni nocleg wypada w Siofoku nad Balatonem. Pogoda nas nie rozpieszcza, pada na granicy chorwacko-węgierskiej, pada od Koszyc na Słowacji z małymi przerwami aż pod sam dom. W Nowym Sączu dopada nas oberwanie chmury i dodatkowo GS ma problem z biegami, szybki serwis na stacji i już bez przygód dojeżdżamy do domu

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz